2. Słowo pierwsze: dziękuję. cz.2

Spodziewała się takiej odpowiedzi, ale udzielona tak szybko sprawiła, że zrobiło jej się słabo i oparła plecy mocniej na fotelu. Zacisnęła dłoń na oparciu.

-Kiedy?
-Niedługo. Nie znam daty, ale kiedy Czarny Pan podejmie decyzje będziecie pierwszymi, którzy się o tym dowiedzą.
-Nie ma możliwości by go od tego odwieźć?
-Decyzje naszego Pana są nieodwołalne i niepodważalne Narcyzo. Nie zamierzam ich kwestionować. Wiesz, że Azkaban to kara dla Lucjusza; nie wypełnił zadania, jego miejsce musi zostać zastąpione. Malfoyowie zawsze służyli czystości krwi, więc ty i Dracon jesteście tego częścią i to, że jest twoim jedynym synem niestety nie będzie miało tu znaczenia.

Nie spodziewała się poczuć łez na swojej twarzy, od dziecka uczono ją, że są oznaką słabości i ma się ich wystrzegać równie intensywnie co kontaktów ze szlamami. Jednak teraz, siedząc w mieszkaniu Severusa i czując na barkach ciężar tak duży, że jej serce nie wytrzymywało łzy po prostu… popłynęły. Rozmazała je dwoma palcami po policzku. Wyraz twarzy Snape’a zelżał, a on sam pochylił się ku niej i powoli, jakby bał się odtrącenia i złego zrozumienia, złapał jej dłoń w swoje dłonie. Były zimne i chłodne,ale twarde i przez chwilę poczuła się dostatecznie bezpiecznie. Odzyskała fason i wyprostowała się z klasą. Popatrzyła na ich złączone ręce, a potem w jego twarz.

-Dziękuję. Nigdy nie zapomnę tego co dla nas zrobiłeś. Jesteś zaufanym człowiekiem, zarówno dla nas, jak i dla Czarnego Pana, Severusie. Nie interesują mnie te wszystkie podejrzenia, które są w ciebie celowane. Nie potrzebuję tych informacji. I kiedy sytuacja stanie się bardziej skomplikowana, Malfoyowie będą stali po stronie twojej i Czarnego Pana. Ja ci wierzę Severusie.

Snape westchnął, a jego wąskie wargi powoli ukazały nieco niezręczny uśmiech.
-Daj spokój Narcyzo bo zaraz dojdę do wniosku, że z tą łatwowiernością powinnaś zostać umieszczona w Hufflepuffie.

Zaśmiała się cicho i musiała przyznać, że ten kiepski żart sprawił, że poczuła się przez chwile znów młoda i beztroska. Przypomniał jej te wieczory, kiedy siedzieli razem w Pokoju Wspólnym i grali w szachy. Wszyscy traktowali ją wtedy jak równą, nie jak ładne tło dla Lucjusza podczas kontaktów politycznych, a jak zabawną, inteligentną dziewczynę. Pragnęli jej twarzy, ale i tego co miała pod złotymi lokami. Bystrości i sprytu. I Lucjusz był taki dumny, że była właśnie jego... Teraz jedynie Severus pozostał trwałym duchem dawnych czasów.

-Masz rację. Robię się zbyt wylewna.
Tym razem to on się zaśmiał. Sam wydawał się teraz o przynajmniej pięć lat młodszy. Mięśnie twarzy rozluźniły mu się i nie wydawał się już tak poważny i skupiony.
-To jest ostatnia rzecz, którą powiedziałbym o Narcyzie Malfoy. Wylewna.
-Nawet nie wiesz jak rzewna potrafię być żegnając się z Draconem na peronie.

Poczuła, że to czas kiedy powinna wyjść, teraz, kiedy oboje mogli jeszcze udawać, że było to przyjazne spotkanie koleżeńskie. Wysunęła swoją dłoń z jego dłoni, a on spiął się mocno i wstając szybciej niż ona,złożył je z tyłu za plecami, prostując się. Wyprowadził ją na dół. Z pokoju w którym zamknął Glizdogona dochodziły ciche jęki, które sprawiły, że Narcyza poczuła jeszcze większą pogardę do tego żałosnego człowieka. Severus pomógł jej ubrać płaszcz, a potem zapytał:

-Może zechciałabyś użyć mojej sieci Fiuu? Łączyłem go kiedyś z waszym kominkiem w bawialni, ale nie jestem pewien czy Lucjusz nie usunął połączenia.
-Z pewnością nie. Lucjusz nie zajmuje się takimi rzeczami w naszej posiadłości. Nie zajmował. Z wielką chęcią uniknę ponownej przechadzki po Londynie. Zaczęło padać.

Poprowadził ją przez hol do pomieszczenia, które kiedyś musiało być jadalnią, ale teraz zagospodarowano je na kolejną bibliotekę. Tym razem bez wątpienia książki dotyczyły głównie Eliksirów, przynajmniej dwa regały, które zdążyła obrzucić szybkim spojrzeniem. Podał jej rzeźbiony pojemnik z proszkiem, a ona wzięła sporą garść w dłoń. Niewielka ilość spadała powoli na dół jej sukni, ale nie zważała na to. Nie istnieje nic, czego magia lub skrzat domowy by nie wyczyścił. Przysunęła się do Snape’a, a na jego policzku złożyła delikatny pocałunek. Z pewnością nie był to dla Severusa najbardziej komfortowy sposób pożegnania się bo spiął całe ciało i odwrócił wzrok, ale jej samej łatwiej było okazać to jak wdzięczna jest Severusowi tym gestem niż używać słów, które pewnie szybko ugrzęzły by jej w gardle. Lata milczenia na wiele tematów sprawiły, że często brakowało jej słów, mimo jej opanowania i dystansu do wielu spraw.

-Dziękuję Ci.
-Pozdrów ode mnie Dracona i powiedz mu, że o nim myślę. I jeżeli potrzebowałby rozmowy, wie gdzie mnie znaleźć.
-Do zobaczenia.
-Żegnaj. - Wsunęła się głębiej w komin i powiedziała wyraźnie: -Willa Malfoy, Wiltshire.

Ostatnim co zobaczyła prócz zielonych płomieni było zmartwione spojrzenie, które Severus wysłał jej, składając ramiona na klatce piersiowej. Wirowała pomiędzy obcymi kominkami czując szarpanie w żołądku. Kiedy dostrzegła gzyms własnego zrobiła krok na przód i wyszła w bogato zdobionej bawialni.

Powitała ją cisza. Pozwoliła sobie na chwilę słabości opadając na pobliską kanapę. Zakryła twarz w dłoniach i zawyła, zanosząc się płaczem. Szlochała spazmatycznie przez parę chwil, wciągając łapczywie powietrze do płuc. Po chwili uspokoiła się i zaczęła w panice wycierać twarz rozedrganymi dłońmi. Co najlepszego ona wyprawia? Nikt nie może jej takiej zobaczyć. Wzięła ostatni głęboki oddech. To tylko chwila słabości. Jedyna, ostatnia. Poprawiła suknię, włożyła nieposłuszny lok za ucho i zacisnęła wargi. Przeszła szybkim krokiem do kuchni; zimne powietrze uspokajało jej napuchniętą od płaczu twarz. Dźwięk jej obcasów odbijał się na marmurowej posadzce i był jedyną rzeczą, która przerywała ciszę. Otworzyła drzwi do kuchni, skrzaty właśnie zajmowały się przygotowywaniem obiadu. Cofnęły się o kilka kroków do tyłu, gdy weszła, a potem wszystkie żałośnie ukłoniły się, dotykając długimi nosami posadzki.

-Brudziu, natychmiast poproś do mnie Dracona. Za 10 minut ma na mnie czekać herbata w salonie. Dziękuję.

Wyszła z pomieszczenia i powolnym tym razem krokiem udawała się do salonu. Jej rozważania błądziły daleko do mieszkania w Londynie, a w jej umyśle tworzyły się chmury porównywalne do tych burzowych, które aktualnie wisiały nad jej rezydencją. Nie zauważyła, że skrzaty przerażone wpatrywały się nadal w zamknięte już drzwi, wręcz oniemiałe, drżąc na samą myśl cóż okropnego może dziać się z ich Panią. Pierwszy raz w swoich żałosnych życiach pozbawionych sensu wyższego niż służenie Malfoy’om, pierwszy raz w życiach tak pustych, że nie rozumiały, że uczucie takie jak szczęście w ogóle może istnieć, usłyszały od Narcyzy Malfoy „dziękuję.”
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz